Historia

Początki tępienia szczurów giną w pomroce dziejów. Co najmniej od czasów wynalezienia rolnictwa zwierzęta te konkurowały o zasoby z Homo sapiens i, podobnie jak inne szkodniki, zawzięcie je tępiono. Punktem zwrotnym było jednak XIX stulecie, kiedy wraz z rozwojem antyseptyki i wiedzy o przenoszeniu chorób wykształciły się nowe standardy czystości. Szczury stały się wówczas wrogiem numer jeden, zwłaszcza w rozwijających się intensywnie miastach. W kolejnych dekadach XX stulecia na arenie międzynarodowej podjęto szereg działań mających na celu upowszechnienie i konsolidację walki ze szczurami. Warto wśród nich wymienić kongres w Paryżu w 1928 roku, konferencję w Hawrze, której celem było powołanie międzynarodowej organizacji zajmującej się zwalczaniem szczurów oraz konferencję w Genewie. W 1947 roku w Londynie FAO zwołało konferencję omawiająca zagadnienia marnotrawstwa i psucia się żywności, w którym uczestniczyli delegaci 27 krajów, w tym z Polski.


Plakat „Śmierć szczurom! Tępić je!” z pierwszej połowy XX wieku z lat. Warto zwrócić uwagę na żartobliwą konwencję plakatu oraz nieznoszący sprzeciwu komunikat wzywający do zabijania tych zwierząt, etykietowanych jako „wróg ludu”. Biblioteka Narodowa, DŻS XVI1a

Na ziemiach polskich skonsolidowane akcje tępienia szczurów miały miejsce już w XIX wieku. Kwestia zwalczania tych zwierząt nabrała jednak większej wagi w dwudziestoleciu międzywojennym, co było odzwierciedleniem tendencji na arenie międzynarodowej. Jeszcze w 1920 roku powołano Naczelny Nadzwyczajny Komisariat do Walki z Epidemiami ze służbą dezynfekcyjno-dezynsekcyjną. Regularnie organizowano akcje powszechnego zwalczania tych gryzoni. Liczne ulotne druki edukacyjno-propagandowe pozwalają wnioskować, że w międzywojniu kwestie tępienia szczurów uznawano za bardzo ważny aspekt ochrony mienia i zdrowia publicznego, a akcje ich tępienia już wtedy symbolicznie włączano w procesy sanitarno-modernizacyjne. W latach 30. takie akcje były już powszechne w całej Polsce, chociaż szczyt ich popularności przypadł na pierwsze dekady po II wojnie światowej.

Były to zazwyczaj akcje krótkotrwałe, przymusowe i trwające od 3 do 5 dni. Brały w nich udział wszystkie instytucje i zakłady państwowe, spółdzielcze i prywatne oraz szeroki ogół ludności. Łączyły się zazwyczaj z akcjami sanitarno-porządkowymi i edukacyjno-propagandowymi, mającymi na celu uświadomienie ludności na temat szkodliwości szczurów i potrzeby ich zwalczania. Właściciele lub administratorzy nieruchomości byli zobowiązani do wyłożenia trutki na jej terenie w ściśle określonym czasie, a następnie jej usunięcia wraz z padłymi gryzoniami i spalenia ich lub zakopania z dala od źródeł wody. Niemal zawsze ustalano obowiązek użycia jednej, określonej trutki (zazwyczaj bazującej na fosforku cynku lub siarczanie talu), często z podaniem miejsc, w których można ją zakupić. Niekiedy sprzedaż innych trutek w tym okresie była wręcz zakazywana. W kilku przypadkach trutki dostarczane były za opłatą przez funkcjonariuszy służby sanitarnej. Wzięcie udziału w akcji opisywano przy tym w kategoriach obywatelskiego obowiązku. W obwieszczeniu z Łodzi z 1947 roku można przeczytać: „Opornych i niedbałych czekają surowe kary. Tylko od zbiorowej postawy całego społeczeństwa uzależnione jest powodzenie akcji, a tym samym wytępienie straszliwej plagi gryzoni”.


Plakat towarzyszący dniom tępienia szczura w Łodzi w 1935 roku. Już wtedy zwalczanie tych zwierząt włączane było w kontekst sanitarno-porządkowy – mieszkańców wzywano do zachowania czystości będącej najskuteczniejszym działaniem zapobiegającym rozrostowi populacji nielubianych gryzoni. Warto zwracać uwagę na sposób ukazania szczura, przypominającego budzącą odrazę bestię. Biblioteka Narodowa DŻS XVI1a. Fot. Gabriela Jarzębowska.

Pierwsze lata po wojnie przyniosły wyraźny przełom w tępieniu szczurów, to wtedy bowiem wykształciła się nowoczesna deratyzacja. Powojenna nacjonalizacja i centralizacja branży umożliwiły daleko idącą koordynację działań. Należy też mieć na względzie kontekst polityczny czasów stalinowskich, powodujący, że szczur – podobnie jak legendarna już stonka ziemniaczana – stał się wówczas figurą wroga użyteczną w działaniach propagandowych. Pamiętajmy jednak, że walka ze szczurami to nie tylko propaganda. Czasy wojny i okupacji, zwłaszcza będące ich konsekwencją zniszczenia, wspierały rozwój populacji tych gryzoni. Warunki sanitarne w wyzwolonych miastach były fatalne, a znaczne obszary kraju padały klęską głodu. Walka ze szczurami stała się więc imperatywem nowych władz.


Plakat „Szczur to złodziej twoich plonów” Alicji Laurman-Waszewskiej z 1955 roku. Szczur jest tu silnie antropomorfizowany (czego dowodem są pionowa postawa i chwytne palce) i ukazywany jako złodziej kradnący rolnikowi owoce jego pracy. Biblioteka Narodowa DŻS XVI1a. Fot. Gabriela Jarzębowska.

Akcja (szczurów) i reakcja (człowieka): plakat “Tęp szczury!” Piotra BARO Łabużka z 1954 roku jawnie utożsamia szczury – ukazane jako groźna, wroga armia – z niebezpiecznymi patogenami. Rozwiązanie problemu jest jednak na wyciągnięcie ręki. Wystarczy użyć odpowiednich środków chemicznych, aby wróg został unicestwiony. Biblioteka Narodowa DŻS XVI1a. Fot. Gabriela Jarzębowska.

Na przełomie lat 40. i 50., pojawia się w języku polskim termin „deratyzacja”, nawiązujący do funkcjonujących już wcześniej pojęć „dezynfekcja” (usuwanie patogenów) i „dezynsekcja” (usuwanie owadów). Wkrótce potem powstaje zbitka językowa DDD – skrót oznaczający dezynfekcję, dezynsekcję i deratyzację. Warunkuje on społeczny odbiór (a pośrednio także etykę) tępienia szczurów aż do dnia dzisiejszego, symbolicznie zrównując te ssaki z brudem i patogenami. Pojęcie DDD wydaje się przy tym charakterystyczne dla krajów dawnego Bloku Wschodniego. Można domniemywać, że włączenie odszczurzania do dyskursu sanitarnego na poziomie językowym (czyli powstanie akronimu DDD) pojawiło się w jednym z krajów tej części świata (prawdopodobnie w ZSRR) i zostało przeszczepione na resztę krajów tego regionu.

Koniec lat 40. to też początek włączenia wiedzy naukowej do deratyzacji. Naukowcy rozpoczęli badania nad najbardziej efektywnymi metodami tępienia gryzoni. Zamiast sypania po całym mieście ton trutki „na ślepo” zaczęto badać habitat miejskich szczurów oraz przeprowadzać eksperymenty laboratoryjne sprawdzające skuteczność poszczególnych trucizn. Akcje powszechne były coraz częściej zastępowane tak zwanymi akcjami zogniskowanymi, polegającymi na skoncentrowaniu tępienia gryzoni na obiektach, gdzie zaobserowowano ich liczną populację. Coraz częściej pojawiały się także postulaty szczuroszczelności, a więc zabezpieczania obiektów przed szczurami. Zaczęto zdawać sobie także sprawę z roli, jaką odgrywa zachowanie wysokich standardów higieny dla ograniczenia rozwoju populacji tych gryzoni. W przeciwieństwie do zachodnich (takich jak Charles Elton czy David E. Davis) polscy pionierzy „naukowej” deratyzacji nie byli z wykształcenia ekologami lub biologami specjalizującymi się w ssakach, ale entomologami (np. Janusz Antoni Czyżewski) bądź lekarzami (np. Aleksander Brodniewicz). Ułatwiło to ulokowanie tępienia szczurów w dyskursie sanitarno-epidemiologicznym, zamiast w dyskursie zarządzania przyrodą. Podobnie jak badacze z innych krajów, polscy pionierzy deratyzacji kładli jednak nacisk na konieczność wielowymiarowego, holistycznego myślenia w tępieniu szczurów, w ramach którego fizyczna eksterminacja zwierzęcia, najczęściej metodami chemicznymi, jest tylko jednym z elementów jego skutecznej eliminacji z miejsc, w których jest przez człowieka niepożądany.

Wpływ powszechnie stosowanych metod na dobrostan szczurów zasadniczo nie był obecny w dyskursie branży deratyzacyjnej przed 1989 rokiem. O etycznej stronie tępienia tych zwierząt nie mówiło się nie tylko w materiałach skierowanych dla ludności (co zrozumiałe, biorąc pod uwagę ich propagandowy charakter), ale nawet w zachowanych materiałach przeznaczonych dla profesjonalistów. Są jednak wyjątki od tej reguły. Na szczególną uwagę zasługuje dokument z 1948 roku, a więc z czasów wzmożenia antyszczurzych nastrojów. Jest to protokół z testowania trutki w Zakładzie Medycyny Sądowej Uniwersytetu Łódzkiego dla gdańskiego Wydziału Deratyzacji. Dokument, podpisany przez prof. B. Puchowskiego, opisuje doświadczenia laboratoryjne z użyciem szczurów wędrownych do testowania trzech trucizn: ciasta arsenowego, kruszonki z urginią morską i ciasta barowo-arsenowego. We wnioskach z eksperymentu czytamy: „Kruszonka z cebulą morską działa bardzo powoli, powodując długotrwałe i wielkie cierpienie zwierzęcia, jest przeto trucizną niehumanitarną. Ponadto widok długich męczarni zatrutego zwierzęcia może zniechęcić do spożywania tej trutki”. Zespół 2/167/0, Gospodarcze Zrzeszenie Samorządu Terytorialnego, Archiwum Akt Nowych. Fot. Gabriela Jarzębowska.

Lata 1949–57 to „złote lata” deratyzacji w Polsce. Skupienie tępienia gryzoni w rękach jednej, centralnej instytucji (Centrala Deratyzacji, a później Derodinsekcja i Zarząd DDD) umożliwiła skoordynowane działania na tym polu, a wprzęgnięcie w nie badaczy dało podstawy do unaukowienia tej dziedziny. Szeroko zakrojona akcja edukacyjno-propagandowa, obejmująca m.in. plakaty, ulotki, pogadanki, zamawiane materiały prasowe i audycje radiowe, umożliwiła dotarcie do ludności z komunikatem o konieczności tępienia tego gatunku. Tak rozbudowana i konsekwentnie realizowana kampania była możliwa dzięki daleko idącej centralizacji tej branży, która odtąd nazywana będzie „służbą DDD”.


Plan Pracy Referatu Propagandowo-Naukowego Wydziału Deratyzacji z 1949 roku. „Uświadomienie szerokich mas społeczeństwa” na temat konieczności zwalczania szczurów było realizowane m.in. poprzez zlecone materiały prasowe, ulotki, pogadanki i prelekcje. Dowodzi to, że problem tępienia kłopotliwych gryzoni był wówczas traktowany jako kwestia najwyższej wagi. Zespół 2/167/0, Gospodarcze Zrzeszenie Samorządu Terytorialnego, Archiwum Akt Nowych. Fot. Gabriela Jarzębowska.

Era stalinowska to też czasy nobilitacji pracy tępiciela szczurów, który odtąd miał być „ważnym pracownikiem służby zdrowia”. Symptomatyczna jest przy tym zmiana języka. Przedwojennego szczurołapa (według socjalistycznej narracji: zazwyczaj nieuczciwego i skoncentrowanego wyłącznie na osiągnięciu prywatnego zysku) zastąpił nowoczesny, społecznie zorientowany i wszechstronnie wykształcony deratyzator. Dla wykonywania stawianych przed nim zadań musiał on mieć odpowiednie kwalifikacje fachowe oraz świadomość społecznej wagi swoich obowiązków. Dobry deratyzator miał być nie tylko wykonawcą powierzonych mu zadań, lecz także doradcą i instruktorem. Musiał więc posiadać wiedzę z chemii, biologii, toksykologii, techniki i towaroznawstwa. Zarazem, jak czytamy w jednej z publikacji samokształceniowych, powinien „swoim zachowaniem i postawą społeczno-polityczną wykazać, że jest godny miana pracownika służby zdrowia”. Mimo tych szumnych deklaracji, praca przy tępieniu szczurów nadal nie cieszyła się wysokim prestiżem społecznym. Kontakt z trującymi substancjami, konieczność zadawania śmierci oraz niskie zarobki sprawiły, że chętnych do pracy w tej branży nie było wielu, a spełnienie ambitnych założeń pionierów deratyzacji okazało się w praktyce zadaniem nad wyraz trudnym.


Regulamin pracy kolumn deratyzacyjnych z 1948 lub 1949 roku. Specyficzny dla epoki język („kolumna”, „patrol”, „brygada”, etc) przywodzi na myśl formacje wojskowe. Nieprzypadkowo: walka ze szczurem była opisywana jako prawdziwa międzygatunkowa wojna. Zwracają uwagę także ściśle określone, restrykcyjne procedury wykonywania działań deratyzacyjnych. Wykształciły się one jako splot, z jednej strony, unaukowienia tej branży, z drugiej zaś, tendencji charakterystycznych dla gospodarki realnego socjalizmu, takich jak standaryzacja pracy, współzawodnictwo i promowanie wynalazczości. Zespół 2/167/0, Gospodarcze Zrzeszenie Samorządu Terytorialnego, Archiwum Akt Nowych. Fot. Gabriela Jarzębowska.


Program kursu dla deratyzatorów (niedatowany, przełom lat 40 i 50.). Kursy zawodowe uprawniające do wykonywania zawodu deratyzatora miały, jak na owe czasy, dosyć progresywny charakter. Przyszli tępiciele gryzoni poznawali na nich m.in. zasady szczuroszczelności budynków, higieny osiedli, podstawy biologii gryzoni i toksykologii, a także podstawy prawne tępienia szczurów. Zespół 2/167/0, Gospodarcze Zrzeszenie Samorządu Terytorialnego, Archiwum Akt Nowych. Fot. Gabriela Jarzębowska.

Deratyzacja w roku 1962 – plan i wykonanie oraz Próba przedstawienia efektywności działania trutek w deratyzacji PGR-ów.
Z biegiem kolejnych dekad PRL tępienie szczurów zaczyna podlegać coraz dalej idącej eufemizacji. Powszechna jeszcze w latach 50. konfrontacyjna retoryka, jawnie ukazująca brutalność zabijania zwierząt, zostaje powoli wypierana przez biurokratyczną nowomowę. Szczur staje się odcieleśnionym problemem sanitarno-epidemiologicznym, zaś jego zabicie przekształca się po prostu w kolejne zadanie do wykonania, realizowane według starannie opracowanych „przepisów technicznych”. Fizycznie żyjące (i zabijane) zwierzę znika z tej narracji, zastąpione na poziomie językowym „wytycznymi natury technicznej”, „założeniami organizacyjnymi” i „inwestycjami w zakresie DDD”. Pozbawianie zwierząt życia określane bywa eufemistycznie jako „zespół czynności”, wizualnie przedstawiane za pomocą estetycznych wykresów, tabel i infografik. Otwartym pytaniem pozostaje, czy tego rodzaju wizualizacje, wykonywane przez gorliwych pracowników państwowych Zakładów DDD, miały jakiekolwiek przełożenie na ekonomiczne decyzje władz tych instytucji. Zespół 65/356, Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej, Archiwum Państwowe w Szczecinie.

Począwszy od lat 60. następuje powolny, ale konsekwentny upadek branży deratyzacyjnej w Polsce. Decentralizacja utrudniała szeroko zakrojoną koordynację działań. Poodwilżowa zmiana języka sprawiła zaś, że militarystyczna retoryka i zawziętość antyszczurzych akcji edukacyjnych czasów stalinowskich poszły w zapomnienie. Akcje tępienia gryzoni przestały być dla władz priorytetem, nie wpisywały się bowiem ani w skoncentrowaną na życiu prywatnym retorykę „małej stabilizacji”, ani w Gierkowską „propagandę sukcesu”. W konsekwencji regionalne Zakłady Deratyzacji coraz częściej borykały się z problemami aprowizacyjnymi i kadrowymi. Opisując sytuację z lat 80. jeden z deratyzatorów wspomina:

Było dużo różnych nieprawidłowości w funkcjonowaniu przedsiębiorstw państwowych. Pracownicy państwowych Zakładów środki, które dostawali na wykonywanie usług, sprzedawali na czarnym rynku, zmniejszali dawki albo wręcz one były minimalne. Albo ich w ogóle nie było. Więc po prostu nie mogły być skuteczne. Czarny rynek kwitł. Koło państwowych zakładów DDD na przystankach i latarniach wywiesiliśmy ogłoszenie „kupimy preparat”. No i zgłosili się od razu. W gazetach zawinięte przynosili.

Opinie o deratyzatorach pracujących w państwowych Zakładach też nie należą do najlepszych:

Oni w zasadzie byli na pensji, w ich interesie nie leżało dobre wykonanie roboty, a w każdym razie nie wszystkich. Kierownictwo często tak, chciało jakąś politykę prowadzić. Ale do zwykłej roboty byli często brani ludzie z przypadku. Wiele preparatów kupowało się właśnie na lewo od pracowników Zakładów. Więc musiał źle, nierzetelnie wykonywać swoją robotę, żeby mieć preparat, który sprzedawał powstającym firmom prywatnym.

Przemiany ustrojowe po roku 1989 wyznaczają wyraźną cezurę w historii branży deratyzacyjnej w Polsce. Upadek państwowych Zakładów DDD i rozwój coraz liczniejszych firm prywatnych całkowicie przemodelowały tę gałąź usług. Podobnie jak w innych obszarach życia społecznego, także w deratyzacji transformacja nie nastąpiła gwałtownie. Jej okres należy datować na czasy od 1984 roku, kiedy miały miejsce pierwsze otwarte szkolenia dla przyszłych przedsiębiorców DDD, do roku 1994, kiedy powstało Polskie Stowarzyszenie Pracowników Dezynfekcji, Dezynsekcji i Deratyzacji (PSPDDD), a tym samym rozpoczął się proces integracji i instytucjonalizacji branży.


Targi ConExPest we Wrocławiu, maj 2017. Współczesna branża deratyzacyjna opiera się głównie na prywatnych firmach DDD, oferujących swoje usługi mieszkańcom, samorządom i podmiotom prywatnym. Fot. Gabriela Jarzębowska


Próby „ocieplenia” wizerunku branży deratyzacyjnej: naklejki z wesołą myszką towarzyszące ekspozycji pułapek na gryzonie. Targi ConExPest we Wrocławiu, maj 2017. Fot. Gabriela Jarzębowska


Inna metoda ocieplania wizerunku: ciasteczka „zero procent bromadiolone” i „zero procent brodifacoum” (bromadiolon i brodifakum to dwa popularne rodentycydy) jako żartobliwe puszczenie oka do klienta, który na pewno nie zatruje się takim przysmakiem. Targi ConExPest we Wrocławiu, maj 2017. Fot. Gabriela Jarzębowska


Szczur na celowniku i szczur-maskotka: ambiwalencje współczesnego dyskursu deratyzacyjnego. Targi ConExPest we Wrocławiu, maj 2017. Fot. Gabriela Jarzębowska


Estetyzacja zabijania: ekspozycja trutek na szczury w modnej, minimalistycznej stylistyce. Targi ConExPest we Wrocławiu, maj 2017. Fot. Gabriela Jarzębowska

Mimo pewnych oznak integracji branży DDD w Polsce w ostatnim ćwierćwieczu nadal brak jednak nienastawionej na zysk centralnej instytucji badawczej, której celem byłoby monitorowanie obecności szczurów w miastach, ocena ich szkodliwości i opracowywanie wytycznych dotyczących kontroli ich populacji. Obecnie w Polsce nie są prowadzone żadne badania na temat habitatu miejskich szczurów i dynamiki ich populacji. Gryzonie te, traktowane jako niewdzięczny, „brudny” temat, nie budzą zainteresowania pracujących na uczelniach zoologów. W efekcie trudno mówić o przemyślanej, skoordynowanej i zrównoważonej polityce kontroli populacji tych ssaków. Postulowane od lat założenia kontroli zintegrowanej (IMP, integrated pest management), skoncentrowanej na prewencji i rozsądnym, przemyślanym użyciu rodentycydów, pozostają zazwyczaj w sferze życzeń. Prowadzone zazwyczaj dwa razy do roku akcje powszechnej deratyzacji nie odnoszą długofalowych skutków, ponieważ zachowania człowieka (wyrzucanie żywności, dokarmianie zwierząt, niewłaściwa utylizacja odpadów) doprowadzają do szybkiego rozrostu populacji tych zwierząt.


Jedna z nielicznych udanych akcji uświadamiających mieszkańców o powodach obecności szczurów w mieście, zainicjowana przez wrocławski magistrat. Niestety, kontrola populacji miejskich gryzoni zazwyczaj ogranicza się do ich eksterminacji, co jest działaniem krótkoterminowym. W efekcie tysiące tych ssaków ginie na próżno. W obliczu dostępności wody i pokarmu ich populacja zazwyczaj wraca do stanu wyjściowego nawet w ciągu kilku miesięcy.